Ludzkie losy – Witold Hulewicz

Wielkie rocznice obchodzone w świetle reflektorów i przy biciu dzwonów przysłaniają czasami złożoność i tragedię indywidualnych ludzkich losów. W berlińskim Muzeum Niemieckiego Ruchu Oporu mieszczącym się w budynku, na dziedzińcu którego rozstrzelano płk. Clausa hr. von Stauffenberga i innych uczestników spisku zakończonego zamachem na Hitlera, 4 października tego roku otwarto uroczyście w obecności m.in. byłego kanclerza Helmuta Kohla, wystawę poświęconą Powstaniu Warszawskiemu „Warszawa – stolica wolności”. Nie dotyczy ona zresztą samego tylko powstania, lecz szeroko pojętej polskiej walki o wolność – od powstań narodowych w XIX wieku, martyrologii w czasie okupacji, poprzez powojenne prześladowania AK-ców aż po zwycięstwo „Solidarności”. Wystawę dokumentuje obszerny katalog.

Stanąłem w zadumie przed planszą z portretem Witolda Hulewicza, rozstrzelanego przez Niemców w 1941 roku. Jego pierwsza żona i córka Agnieszka (Jagienka) należały do kręgu znajomych mojej matki, ale dopiero dzięki wystawie poznałem nieznane mi wcześniej szczegóły z jego życia. Urodził się w patriotycznej ziemiańskiej rodzinie pochodzącej z Wołynia, ale już na początku XIX wieku osiadłej w majątku Kościanki pod Wrześnią w Wielkopolsce. Jako poddany pruski brał udział w pierwszej wojnie światowej walcząc w armii niemieckiej na froncie zachodnim. W wolnej Polsce rozpoczął karierę literacką, pracował jako kierownik programowy radia w Wilnie i redaktor działu literackiego rozgłośni warszawskiej. Nade wszystko był jednak znakomitym tłumaczem literatury niemieckiej. Przekładał Goethego i Rilkego, z którym był zaprzyjaźniony, Thomasa Manna, Kleista, Maksa Broda, napisał również biografię Beethovena „Przybłęda boży”. Podczas okupacji był w Warszawie naczelnym redaktorem podziemnego pisma „Polska żyje”.

W sobotnią noc 1 września 1940 roku w jego domu odbyła się rewizja. On sam miał stawić się w poniedziałek w siedzibie Gestapo przy Alei Szucha „dla załatwienia formalności”. Obawiając się prześladowań rodziny poszedł i nigdy już nie wrócił. Jego drugą żonę Stefanię aresztowano dwa dni później i wywieziono do obozu w Ravensbrück. Hulewicz, okrutnie torturowany, nie przyznał się do niczego; podobno został zdradzony przez przedwojennego kolegę dziennikarza. W przeddzień egzekucji napisał kartkę: „Moja najdroższa Mamo, moja Córeczko! (…) Nie proszę już o paczki. Pozdrówcie i ucałujcie wszystkich krewnych i przyjaciół. (…) Żarliwie się modlę… Kreślę znak krzyża na czole mego dziecka, które żyje w takiej powadze i pięknie. Żegnajcie! Na pewno znów się zobaczymy. Wasz z całej duszy – Witold”. Następnego dnia, w czwartek Bożego Ciała 1941 roku, został rozstrzelany wraz z czternastoma mężczyznami i czternastoma kobietami w podwarszawskich Palmirach. Tak zginął przyjaciel Rilkego, który niemal całe swe życie spędził na przyswajaniu Polakom dzieł literatury niemieckiej.

23 listopada 2004 r. wieczorem pierwszy program niemieckiej telewizji nadał na poły polityczną, na poły prywatno-ludzką rozmowę z kanclerzem Gerhardem Schröderem. Pod koniec kanclerz zarecytował swój ulubiony wiersz Rilkego „Dzień jesienny” z tomiku „Księga obrazów”. Na planszy berlińskiej wystawy, o której wspomniałem, widniała stronę tytułową polskiej edycji tego tomiku z 1927 roku z adnotacją „za zezwoleniem autora tłumaczył i wstępem opatrzył Witold Hulewicz”. Cóż to za symboliczny przypadek – jeden wiersz łączy dzisiejszego przywódcę demokratycznych, przyjaznych Polsce Niemiec i zamordowanego przez hitlerowskiego okupanta polskiego tłumacza.

© Andrzej Niewiadomski – „Słowo” (Z cyklu: Kątem oka), nr. 65 / jesień 2004.

                     Dzień jesienny
Panie: już czas. Tak długo lato trwało.
Rzuć na zegary słoneczne twój cień
i rozpuść wiatry na niwę dojrzałą.
Każ się napełnić ostatnim owocom;
niech je dwa jeszcze ciepłe dni opłyną,
znaglij je do spełnienia i wpędź z mocą
ostatnią słodycz w ciężkie wino.
Kto teraz nie ma domu, nigdy mieć nie będzie.
Kto teraz sam jest, długo pozostanie sam
i będzie czuwał, czytał, długie listy będzie
pisał i niespokojnie tu i tam
błądził w alejach, gdy wiatr liście pędzi.
Rilke Rainer Maria