Nosił historyczne nazwisko z tytułem szlacheckim, co otwierało drzwi wielu salonów. Zmieniał paszporty i życiorys w zależności od okoliczności, bywał zaplątany w historyczne wydarzenia, a jego okupacyjna postawa bywa nazywana kolaboracją. Kim naprawdę był Mieczysław hr. Dunin-Borkowski alias Giuseppe Newlin?
Rekonstrukcja życiorysu Mieczysława Dunin-Borkowskiego jest utrudniona wskutek sprzecznych informacji na jego temat, które znajdują się w ubogich zresztą źródłach historycznych. Co gorsza, źródła te opierają się głównie na jego opowieściach, zwłaszcza na protokole przesłuchania go przez wywiad 2. Korpusu Polskiego, w 1945 r., którego zapis uzyskałem z Instytutu i Muzeum Gen. Sikorskiego w Londynie.
Upływ czasu sprawił, że mało kto obecnie kojarzy jego postać. Współcześnie jedynie sędziwy biskup Szczepan Wesoły w Watykanie mógłby potwierdzić jego tożsamość (1). Skąpe są wiadomości od jego rodziny, która niewiele wiedziała o jego przeszłości, tak że nawet wiele odnalezionych dziś faktów bywa dla niej zaskakujących. Na temat Mieczysława Dunin-Borkowskiego, znanego po wojnie pod nazwiskiem Newlin, otrzymałem też obszerną relację od dawnego korespondenta peerelowskiej prasy we Włoszech Ignacego Krasickiego (2), którą starałem się zweryfikować w miarę możliwości.
Mieczysław Dunin-Borkowski mimo posiadanego tytułu hrabiowskiego nie należał do arystokracji w ścisłym słowa tego znaczeniu. Wywodził się natomiast z jednej z najprzedniejszych rodzin w dawnej Galicji. Swoje imię zawdzięczał dziadkowi, patriocie, który nie szczędził ofiar na powstanie styczniowe i był jedynym z rodu, który został członkiem dożywotnim austriackiej Izby Panów. Ojciec Mieczysława był tylko skromnym właścicielem ziemskim, a przed ostatnią wojną urzędnikiem powiatowym w Częstochowie. Matka wywodziła się z rodziny szlacheckiej pochodzenia wołoskiego o egzotycznie brzmiącym nazwisku „Mazaraki”. Dunin-Borkowscy odegrali niewielką rolę w Galicji doby autonomii, jako politycy i działacze społeczni. Z tego rodu pochodził Jerzy Sewer hr. Dunin-Borkowski, autor Almanachu błękitnego, zawierającego zbiór genealogii rodów utytułowanych w Polsce, po dziś dzień dzieła podstawowego dla znajomości tzw. wyższych sfer i ich koligacji. W książce tej oraz w stanowiących jej pierwowzór cyklicznych, niemieckojęzycznych almanachach gotajskich, figurował do 1939 r. sam Mieczysław. Mieczysław Dunin-Borkowski wraz ze starszym bratem spędził wczesną młodość w Szwajcarii, gdzie przebywał do końca pierwszej wojny światowej. Uczył się w Kolegium Maria Hilf w Schwyz, w murach którego z rzadka pojawiali się uczniowie-Polacy. Następnie kontynuował naukę w jednym z poznańskich gimnazjów i tam zdał maturę w 1924 r. Po ukończeniu szkoły średniej był częściowo na utrzymaniu rodziców. Parał się, jak później zeznał, „pisaniem artykułów do dzienników polskich i zagranicznych w języku polskim”.
W latach 1925-1926 według przedwojennej noty biograficznej przebywał w Maroku. Miał też ukończyć tzw. „wyższe kursy dziennikarskie” w Poznaniu przy tamtejszej Wyższej Szkole Handlowej, która nie miała praw państwowych do nadawania stopni. Częściowo zachowane akta studenckie z tamtego okresu nie potwierdzają jednoznacznie, aby był absolwentem tego studium. Jego notka biograficzna w niewydanych uzupełnieniach do polskiego Who is Who? w r. 1939 prezentuje się nader skromnie. Był redaktorem efemerydy pod nazwą „Głos Poranny Tczewski”, której daremnie szukać w zbiorach prasowych polskich bibliotek, był też właścicielem i redaktorem naczelnym agencji prasowej „Argus” w Poznaniu, korespondentem agencji „Echo” oraz współpracownikiem „Praktycznej Pani”. Agencje te nie zostały odnotowane przez badaczy przedwojennej prasy polskiej, ani nie występują w dostępnych wykazach. Bywały to zwykle jednoosobowe firmy będące bardziej przedsiębiorstwami handlowymi niż prasowymi. Źródłem informacji w leksykonie biograficznym pozostawał w istocie sam zainteresowany.
„Był on, jak na tamte czasy, miernym żurnalistą, dostarczycielem informacji na użytek innych, bardziej usiłującym utrzymywać się z dziennikarstwa względnie pracującym na cudze zlecenia” – stwierdził dr Jerzy Jaruzelski, historyk prasy i znawca jej okresu międzywojennego, który o Dunin-Borkowskim nigdy nie słyszał.
Hrabia-dziennikarz za pieniądze odziedziczone po matce, w r. 1936 próbował rozwinąć firmę, która miała wydawać biuletyn społeczno-gospodarczy, a była praktycznie biurem wycinków prasowych. Nie był rozpoznawany na terenie Poznania, a sam po wojnie wspominał znajomość tylko z jednym tamtejszym dziennikarzem, Józefem Winiewiczem, redaktorem „Dziennika Poznańskiego”, w PRL wiceministrem spraw zagranicznych.
Mieczysław Dunin-Borkowski eksponował swój tytuł hrabiowski, co w ówczesnych stosunkach ułatwiało nieco życie towarzysko-zawodowe. Dbał o efektowną oprawę swojej osoby. Do dziś zachował się w zbiorach poznańskiej biblioteki jego ekskluzywny ekslibris. Dzieliła go jednak przepaść od takiej indywidualności w rodzie, jak Piotr hr. Dunin-Borkowski, polityk i publicysta o szerokich horyzontach myślowych (3). Mieczysław nazywał go bratem stryjecznym. Po wojnie podczas przesłuchania przyznał, że bliższych kontaktów między nimi nie było. W istocie ich pokrewieństwo było bardziej odległe, sięgające aż sześciu pokoleń wstecz.
Niejasno przedstawia się życie osobiste hrabiego, które sam późniejszymi pikantnymi opowieściami wielokrotnie ubarwiał. Mieszkając w Poznaniu związał się z młodszą od siebie o dziewięć lat Danutą Jastrzębską, z którą zawarł ślub cywilny w r. 1937 w jednym z poznańskich urzędów stanu cywilnego. Formalnie Danuta pozostawała jego żoną aż do roku 1950, kiedy wzięła z nim zaocznie rozwód. Po latach w Rzymie opowiedział Krasickiemu barwną historię o tym jak Danuta zmusiła go do ślubu kościelnego i uzyskał anulację swego nieskonsumowanego małżeństwa … bowiem rozstał się z nią tuż przed nocą poślubną. O ślubie cywilnym i o córce Ewelinie urodzonej prawie dwa lata po jego zawarciu zapomniał…
Jedynym zauważalnym dla tamtego okresu śladem egzystencji Dunin-Borkowskiego był jego apel w „Dzienniku Bydgoskim” w lipcu 1939 r. Kiedy zagrożenie niemieckie wobec Polski było wyraźnie wyczuwalne rzucił hasło utworzenia „Ochotniczego Legionu Oswobodzenia Gdańska”, który miał położyć kres antypolskiej polityce hitlerowców w Wolnym Mieście. Odzew na apel z terenów całego kraju był natychmiastowy natychmiastowy i powszechny. Z zamieszczonego tekstu wynika, że była to prywatna
inicjatywa pomysłodawcy nadesłana w formie listu do redakcji. Przy publikacji nań odzewu redakcja „zdekonspirowała” inicjatora podając, że pochodzi z Poznania. Mimo tego wydarzenia od końca września do początków grudnia 1939 r. mieszkał w okupowanym Poznaniu, do którego wrócił po ustaniu działań wojennych. Z niejasnych – jak sam podawał w 1945 r. – przyczyn został aresztowany, lecz po kilku dniach został zwolniony. Ostatecznie, wysiedlony wylądował na warszawskim bruku.
W rocznicę wybuchu wojny miał według własnych zeznań poślubić Wandę Boratyńską. Taka bigamia w warunkach okupacji była możliwa. Jednak parafie warszawskie miejsca zamieszkania obojga, ani też obecna kartoteka Archiwum Urzędu Stanu Cywilnego, nie odnotowały aktu ich ślubu. Wanda Boratyńska występowała jednakże w czasie wojny i tuż po niej jako Mieczysławowa Dunin-Borkowska.
Przez dwa lata w Warszawie Dunin-Borkowski podobno utrzymywał się z handlu czarnorynkowego i zasiłków dla bezrobotnych dziennikarzy. O konspirację zaledwie się ocierał. Większość swojej okupacyjnej przeszłości przedstawiał później polskiemu wywiadowi, jako obraz nieszczęść związanych z nadwątlonym zdrowiem (od młodości chorował na serce), trudną sytuacją materialną graniczącą z biedą i nieustannym lawirowaniem pomiędzy niechęcią do współpracy z okupantem, a koniecznością zarabiania pieniędzy na życie. Jesienią 1941 r. został niemalże zmuszony do pracy w gadzinowym piśmie Dziennik Radomski, ale – jak przekonywał po wojnie przesłuchujących – z trudem wyplątał się z tej posady wskutek choroby. Ostatecznie wyjechał wraz z Boratyńską wiosną 1942 r. do Krakowa, gdzie musiał zalegalizować swój pobyt. Wtedy otrzymał pracę w biurze tłumaczeń. Było to biuro podległe władzy niemieckiej.
Ignacy Krasicki szczególnie zapamiętał tę okupacyjną pracę Dunin-Borkowskiego na podstawie jego rzymskiej relacji z lat 60: „Zwyczajnie chwalił mi się, że pracował jako tłumacz przysięgły przy tzw. rządzie Generalnego Gubernatorstwa. Opowiedział mi przy tym swoją wielką życiową przygodę, jaką było spotkanie… z Adolfem Hitlerem. Przedstawiała się ona następująco: miał przyjaciela, który był AK-owcem i aresztowało go Gestapo. Żona tego przyjaciela poprosiła Borkowskiego o pomoc. Zdał więc sprawę swojemu szefowi, podkreślając, że jego kolega jest absolutnie lojalny wobec Niemiec, a całe aresztowanie i zesłanie do obozu koncentracyjnego było fatalną pomyłką. Szef polecił mu opisać całą historię w piśmie do Generalnego Gubernatora Hansa Franka. Wkrótce wezwany do Franka otrzymał list do komendanta obozu Rudolfa Hoessa wraz z przepustką do Rzeszy. Tam Hoess po obejrzeniu listu ostentacyjnie go podarł, krzycząc, że tutaj on jest panem i kazał mu się natychmiast wynosić pod groźbą uwięzienia. Nazajutrz po powrocie i opowiedzeniu całej historii szefowi, w obecności Franka został zmuszony do opisania całej tej historii w formie listu do Hitlera, z podkreśleniem w szczególności w jaki sposób pismo generalnego gubernatora zostało potraktowane. Po pewnym czasie nad ranem wtargnęło do jego mieszkania Gestapo i wywiozło go z Krakowa samochodem. Po długiej i uciążliwej drodze w jakimś lesie otrzymał opaskę na oczy i po przejechaniu większego odcinka znalazł się na polanie wśród zabudowań. Zaprowadzono go do budynku, gdzie oświadczono mu, że w związku z jego pismem do Führera zostanie przez niego przyjęty i skierowano go do hali, gdzie przy stole stał Hitler patrzący w okno. Hitler nie witając się z nim zapytał: „Czy może Pan dać słowo honoru polskiego szlachcica, że Pański kolega nie działał i nie będzie działał przeciw III Rzeszy?”. „Tak mój Führerze!” – brzmiała odpowiedź Grafa Dunin-Borkowskiego. „Może Pan wyjść” – odpowiedział Hitler. Kiedy wrócił do Krakowa otrzymał wiadomość o zwolnieniu kolegi z obozu. Cała ta barwna opowieść była wtedy bardzo przekonywująca mimo skłonności Borkowskiego do fantazjowania” – uważa do dziś Ignacy Krasicki.
I jest prawdziwa w co najmniej jednym miejscu, kiedy mowa o antagonizmie pomiędzy Frankiem, a Hoessem. Znany jest natomiast pogardliwy stosunek Hitlera do samej arystokracji i przekonanie o konieczności likwidacji polskiego ziemiaństwa. Nawet gdyby Graf Dunin-Borkowski był volksdeutschem bądź niemieckim agentem, to używanie go do rozgrywek osobistych byłoby niemożliwe, a co dopiero sama rozmowa z Wodzem III Rzeszy. Niemniej jednak Krasicki pozostał do dziś przekonany, że Mieczysław Dunin-Borkowski mógł być osobą o powiązaniach agenturalnych z Niemcami, występować dla nich w charakterze co najmniej eksperta, a nawet długo rozważał czy nie był osobą podstawioną przez Niemców.
Ta ostatnia teza upada choćby w świetle porównania wszystkich znanych fotografii Dunin-Borkowskiego występującego później, jako Newlin.
„To zdumiewające – uważa Krasicki – ale Newlin sprawiał wrażenie, jakby bał się kontaktów z osobami, które znały go przed wojną. Jednocześnie w niezrozumiały sposób starał się podtrzymywać kontakt korespondencyjny z moją starą ciotką [Zofią z hr. Krasickich] Rostworowską, mieszkającą w podkrakowskich Niegoszowicach, która systematycznie odpisywała mu na kartki. Dobrze pamiętała jego rodzinę sprzed wojny. Dziwna wydawała mi się ta chęć kontaktu ze starszą kobietą, z którą nie łączyły go żadne więzy pokrewieństwa, a do której czule i rodzinnie adresował kartki i domagał się odpowiedzi na nie”.
„Innym tematem, do którego Newlin nieustannie wracał – mówi Krasicki – była choćby słynna okupacyjna kawiarnia pani Kropaczkowej przy ul. Karmelickiej w Krakowie, miejsce spotkań konspiracji i okupacyjnych spekulantów. Niemcy mieli ją pod stałą obserwacją. Newlin w kółko, aż do znudzenia, wracał w opowieściach do tego miejsca, podkreślał wciąż jego akowski rodowód i z dumą opowiadał, że bywał tam nader często jako Stammgast załatwiający różne transakcje handlowe”.
Mieczysław Dunin-Borkowski sprawę swojej współpracy okupacyjnej z Niemcami przedstawił przesłuchującym go oficerom wywiadu 2. Korpusu znacznie skromniej. Twierdził, że zmuszony był zatrudnić się w polskim biurze tłumaczy podległym władzom niemieckim. Pracowali tam sami Polacy, inteligenci, literaci, prawnicy, z różnych stron Polski. Kierownikiem był Niemiec, były obywatel polski.
„Biuro to – zdaniem Andrzeja Kostrzewskiego, znawcy okupacyjnej tematyki krakowskiej – podlegało Zarządowi Miejskiemu i polscy tłumacze nie mieli żadnych przywilejów, a ich praca była czysto techniczna. Stąd zarzut kolaboracji z nią związany, jaki niektórzy krakowscy autorzy podnoszą wobec ludzi tam zatrudnionych, jest dyskusyjny, zwłaszcza w świetle stosunków okupacyjnych w tym mieście”.
Jesienią r. 1944 do Dunin-Borkowskiego zgłosił się dziennikarz Jan Maleszewski, przedwojenny dziennikarz i okupacyjny redaktor „Gońca Krakowskiego” (4), który powiadomił go o możliwości pracy w „Wandzie”. Był to kryptonim propagandowej rozgłośni polskiej uruchomionej z inicjatywy Dowództwa Waffen-SS we Włoszech, w marcu 1944 r. Wkrótce Jan Maleszewski ponownie, drogą listowną z Włoch zaproponował Dunin-Borkowskiemu „korzystną z punktu widzenia narodowego” posadę „w przedsiębiorstwie Wanda” (5).
Mieczysław Dunin-Borkowski zdecydował się podjąć inicjatywę motywując swoją postawę zdecydowanymi poglądami antybolszewickimi. Wyjechał wraz z żona z Krakowa dosłownie w ostatniej chwili tj. 14 stycznia 1945 r. Całość sprawy związaną z wyjazdem i z podróżą była załatwiana przez SS. Czy rzeczywiście nastąpiło to wtedy?
Włodzimierz Sznarbachowski (6), dawny działacz ONR, złożył w 1989 r. nieco odmienną relację. Udostępnił mi ją przepisaną w 1998 r. Kazimierz Zamorski (7), były pracownik Radia Wolna Europa. Włodzimierz Sznarbachowski twierdził, jakoby Dunin-Borkowski zjawił się w Rzymie jeszcze okupowanym, a wiec przed 4 czerwca 1944 r.! „Zjawili się oni w stacji Polskiej Akademii Umiejętności przy Vicolo Doria u [Józefa] hr. Michałowskiego, naszego kierownika, prosząc o egzemplarz „Pana Tadeusza” i inne lektury, bo były im potrzebne do ich audycji odpowiednie cytaty… On taki drobny człowieczek [Borkowski był podówczas szczupły i niskiego wzrostu], pracował w jakimś krakowskim piśmie kolaborującym z Niemcami”. Jednak wszystkie dotychczasowe naukowe opracowania o radiostacji, oparte na zeznaniach dawnych jej pracowników wyraźnie świadczą o tym, że Dunin-Borkowski zjawił się w niej dopiero u schyłku jej istnienia.
Profesor Rafał Habielski, autor najistotniejszych prac o „Wandzie”, określa jego pomoc jako „kwalifikowaną”. Praktyczny udział Dunin-Borkowskiego ograniczył się według niego samego jedynie do redakcji artykułu O co walczymy skierowanego do żołnierzy polskich gen. Andersa oraz do napisania kilku skeczów i tłumaczeń. Audycje i tak były już nieregularne, wreszcie zamilkły w końcu kwietnia, a 3 maja 1945 w Bresannone w górnym Trydencie Dunin-Borkowski spotkał wojsko amerykańskie.
W końcu maja Mieczysław Dunin-Borkowski opowiedział swoją historię polskiemu oficerowi łącznikowemu. Wkrótce został aresztowany. Protokół jego przesłuchania z 2 czerwca 1945 r. stanowi podstawowe źródło informacji o nim. Przesłuchiwany zapewniał, że nic nie wiedział przybywając do Włoch o istocie działalności radiostacji. Podobnie zresztą tłumaczył się – dłużej kolaborujący z „Wandą” – Maleszewski. Obaj zgodnie podkreślali swoje zaangażowanie jedynie w sprawy techniczne i czysto literackie rozgłośni. Dunin-Borkowskiego nie spotkały większe represje, które dotknęły tylko nielicznych współpracowników „Wandy”.
W początkach sierpnia 1945 r. przekazano go wraz z żoną do obozu cywilnego dla osób współpracujących z Niemcami. Pobyt w takim obozie trwał co najmniej rok. Później twierdził, że swoje zwolnienie zawdzięczał jakimś kontaktom z Watykanem. Zaczął posługiwać się zaświadczeniem wystawionym w języku włoskim przez Konsulat Generalny Polski Ludowej w Rzymie. Placówką tą kierował jego kuzyn, wspomniany wyżej Piotr hr. Dunin Borkowski. Ów dawny dygnitarz sanacyjny wskutek koneksji natury osobistej został konsulem generalnym Polski Ludowej w Rzymie w kwietniu 1947 r.
Zachował się zadziwiający w treści dokument urzędowy, jaki Konsulat Polski Ludowej miał wystawić Mieczysławowi Dunin-Borkowskiemu. W wolnym tłumaczeniu z włoskiego: „Konsulat Generalny Polski [Ludowej] w Rzymie N° 19/3570/48/R / Rzym 28 XI 1947 / Oświadczenie / Konsulat Generalny Polski [Ludowej] w Rzymie oświadcza, że Pan hrabia magister Mieczysław Dunin-Borkowski ma prawo zgodnie z prawami polskimi i ze względu na udzielenie tego prawa przez odpowiednie władze nosić i prawnie używać imienia i nazwiska Józef (Giuseppe) Newlin-Nadrajkowski. Wspomniany wyżej ma prawo do noszenia nazwiska Newlin, ponieważ jego matka była ostatnią z rodu o tym nazwisku i ma prawo do noszenia nazwiska Nadrajkowskiego, ponieważ używał tego pseudonimu w czasie I wojny światowej i w czasie ostatniego konfliktu światowego 1939-1945 na mocy prawa polskiego, od 1921 r., które pozwala na używanie pseudonimu noszonego w czasie wojny razem z nazwiskiem rodowym. To wszystko poświadczamy, że wyżej wspomniany ma pełne prawo do używania zgodnie z jego wolą i zgodnie z prawem bądź to nazwiska Mieczysław Dunin Borkowski bądź Józef (Giuseppe) Newlin-Nadrajkowski. Wydaje się dla jakichkolwiek potrzeb urzędowych. Podpisano Konsul Generalny [podpis nieczytelny] – pieczęć okrągła z orłem bez korony i napisem w otoku: „Konsulat Generalny Polski w Rzymie”.
Dokumentu z pewnością nie podpisał ówczesny konsul generalny, co potwierdził w liście do mnie jego syn, nieżyjący już prof. Stanisław hr. Dunin-Borkowski z Limy. Mieczysława, swojego kuzyna, spotkał tylko raz w życiu, jako dziewięcioletni chłopiec w okupowanej Warszawie. Również sama treść i forma pisma wraz z sygnaturą połączoną z datami oraz porównanie innych dokumentów wystawianych przez konsulat budzą wątpliwości natury historycznej, formalnej i prawnej.
„Newlin posiadał wiele dokumentów wzbudzających nieufność – mówi Krasicki – Należały do nich na przykład podziękowania gmin żydowskich we Włoszech za pomoc w czasie okupacji niemieckiej. Kiedy i jak ta pomoc miała wyglądać w 1945 r.? – trudno nawet przypuszczać. Mieczysław Dunin-Borkowski, niczym dawny rasowy dziennikarz, posiadał różne legitymacje, dyplomy czy wizytówki na każdą okazję. I umiał z nich korzystać”.
Defaszyzacja Włoch w okresie powojennym nie przypominała w niczym procesów denazyfikacyjnych na terenie stref okupowanych w Niemczech. W grudniu 1946 r. odrodził się profaszystowski Włoski Ruch Socjalny. Zdaniem Włodzimierza Sznarbachowskiego, wtedy właśnie Newlin „został działaczem skrajnie prawicowym, propagandystą hiszpańskiej Falangi. W Rzymie prowadził wielką działalność, bo już po wojnie wyrzucono go do San Marino”. Wspominając ten okres Newlin chwalił się później Krasickiemu, że znał nawet ukrywającego się w Watykanie przywódcę chorwackich ustaszy Ante Pavelicia.
W roku 1949 Dunin-Borkowski osiadł w San Marino. Tam też według rodziny jest pochowana Wanda Boratyńska uchodząca za jego żonę. Później, w tonie żartobliwym, Newlin opowiadał Krasickiemu, że otruł ją zaraz po wojnie, ponieważ była wielką przeszkodą w jego powojennej zmianie jego tożsamości… Fotografia Wandy Boratyńskiej wykonana przez wywiad 2. Korpusu stanowi ostatni materialny dowód istnienia tej kobiety.
W San Marino Dunin-Borkowski był kimś w rodzaju rzecznika prasowego tej republiki na zagranicę. Pracował dla miejscowego sądu i rządowej agencji turystycznej. Sytuację ekonomiczną miał znośną. Pomogło mu to w zawarciu kolejnego związku małżeńskiego, tym razem z młodszą o lat 17 Polką, Janiną D., do dziś mieszkającą w Szwajcarii. Tam też urodziła się w latach 1951-1954 trójka ich dzieci. Jako pierwszy przyszedł na świat w tym związku syn Giacomo, dziś szwajcarski dziennikarz i ostatni już hrabia Dunin-Borkowski oraz córki Anna i Stefania.
Newlin był nawet sekretarzem tamtejszego stowarzyszenia dziennikarzy w 1958 r. Próbował również zbliżyć się do środowisk polskiej emigracji. Według Sznarbachowskiego: „Zgłosił się po latach do Związku Dziennikarzy Polskich, by go przyjęli. Popierał go ksiądz [Walerian] Meysztowicz, bo tamten był bardzo katolicki. Jednak sąd dziennikarski odrzucił kandydaturę z powodu kolaboracji. Wtedy Meysztowicz napisał taki list, że gdyby pan Borkowski został aresztowany w czasie wojny, kiedy był tym kolaborantem w prasie krajowej, potem w radiostacji „Wanda”, to by go rozstrzelano natychmiast, a gdyby go aresztowano w jakiś czas po wojnie to dostałby kilka lat więzienia i zakaz działalności dziennikarskiej na kilka lat. A to już jest kilka lat po wojnie i nie można kogoś na całe życie pozbawiać pracy. Inne są prawa w czasie wojny, a inne w czasie pokoju”.
Pomyślna sytuacja finansowa Newlina w małym górskim państewku miała się odwrotnie proporcjonalnie do jego osobistego położenia politycznego. San Marino rządzili bowiem republikańscy kapitanowie spod aliansu socjalistyczno-komunistycznego. Newlin pysznił się przed Krasickim, że był zamieszany w jakiś prawicowy spisek przeciwko władzom republiki i to przyczyniło się do podejrzeń o kontakty agenturalne oraz miało zdecydować o jej opuszczeniu. Wyjechał więc do Rzymu, gdzie – jak utrzymywał – miał protektorów w samym Watykanie. Załatwili mu oni pracę korespondenta agencji prasowej przy Stolicy Apostolskiej. Jego syn uważa, że wyjazd ten był zwyczajną akredytacją związaną z Soborem Watykańskim II.
W Rzymie Mieczysław Dunin-Borkowski nawiązał współpracę z pismami prawicowymi typu Il Borghese. Pismo to miało dobre stosunki z policją włoską, korzystało z różnych wywiadowczych przecieków. Stanowiło coś na wzór przedwojennego Merkuriusza, który miał niezłe stosunki z „dwójką” (8). W pamięci Krasickiego Newlin był nieoficjalnym współpracownikiem pisma, dostarczał bowiem wielu plotek o biskupach, dygnitarzach kościelnych czy politykach. „Czuł się jak ryba w wodzie w kręgach ultraprawicowych. Od polskiej emigracji stronił, ponieważ ta traktowała go jak donosiciela wysługującego się włoskiej policji lub jako osobę co najmniej podejrzaną o działalność agenturalną”. Nic nie wspominał o swojej dawnej rodzinie, zwłaszcza o bracie i jego powojennych losach. W tym czasie w Paryżu mieszkała jego siostra stryjeczna Wanda, osoba niezwykle zaangażowana w działalność społeczną. Wiedziała dobrze o jego karierze w Rzymie. Jej rodzony brat Henryk, przedwojenny MSZ-towiec, zginął w czasie wojny w obozie koncentracyjnym. Oni też nie istnieli w opowiadaniach Newlina.
„Był typowym egocentrykiem, skupionym na własnej osobie – wspomina Krasicki – Nade wszystko lubił się natomiast chwalić swoją najbliższą rodziną. Z dumą opowiadał o tym, jak gmina żydowska w Rzymie, w dowód wdzięczności za pomoc okazaną Żydom w czasie wojny, pomogła mu w leczeniu jego pięcioletniego syna, który uległ groźnemu poparzeniu, wysyłając go na swój koszt do USA”.
To ostatnie w konfrontacji z relacją syna okazało się jednak kolejnym bluffem. Syn z kolei wspomina ojca jako wielkiego antykomunistę i ultra katolika, ale i też człowieka wolnego ducha. Według niego ojciec legitymował się dyplomem przynależności do polskiej loży masońskiej „Orzeł Biały” z 30. stopniem wtajemniczenia. „Dyplom tego członkostwa wisiał niegdyś w naszym domu na honorowym miejscu” – napisał mi syn. To ostatnie pamięta także Ignacy Krasicki. Rzeczywiście była taka ekskluzywna loża masońska, założona w Warszawie w 1926 r., pełna teozofów, z gen. Michałem Karaszewiczem-Tokarzewskim na czele. Wśród jej członków można odnaleźć stryjenkę Newlina Kazimierę z hr. Dunin-Borkowskich hr. Broel-Platerową.
Żona Newlina, z którą przed laty rozmawiałem telefonicznie, wspominała mi, że w okresie rzymskim została przeprowadzona prowokacja tajnych służb PRL wobec jej męża, mająca na celu ściągnięcie go do kraju. Była nią wiadomość od tamtejszej ambasady o zgonie Eweliny, córki z pierwszego małżeństwa, z ofertą pomocy w wyjeździe na jej pogrzeb. Z propozycji tej Newlin nie skorzystał.
Zdaniem Krasickiego działalność Newlina musiała być dostrzegana przez ambasadę. „Był to bardzo aktywny człowiek i naokoło go było pełno. Potrafił się wszędzie wkręcić i miewał różne informacje. Przykładowo, podczas pobytu incognito dygnitarzy partyjnych Zenona Kliszko i Artura Starewicza w Rzymie, wiedział kiedy będą oni na Placu św. Piotra i zjawił się tam jako cicerone. Nie był człowiekiem szczególnie mądrym, ale był wielkim spryciarzem i umiał czerpać doraźne, niewielkie korzyści z rozmaitych usług, głównie informacyjnych. Był niedyskretny i bardzo rozmowny, opowiadał dużo i kwieciście, choć nie bywało to przekonywujące. Latem 1964 r. kiedy atmosfera zamachu stanu we Włoszech ze strony prawicy doszła do zenitu, Newlin czuł się niemalże duszą tego przedsięwzięcia i głośno o tym rozpowiadał” – relacjonuje Ignacy Krasicki.
Na terenie Rzymu Newlin przebywał kilkanaście lat, co przerwane zostało nagłą koniecznością wyjazdu w połowie Soboru Watykańskiego II. Najpierw jednak nawiązał współpracę z Henrym Pickerem (9). W czasie wojny był on osobistym sekretarzem Hitlera ze szczególnym zadaniem spisywania dziennika domowego, zawierającego m.in. tzw. mowy stołowe Wodza Rzeszy. Po wojnie Picker wydał je drukiem.
„Picker miał idée fixe polegającą na przekonaniu, iż w XX w. było dwóch genialnych ludzi: Adolf Hitler i papież Jan XXIII, w dodatku do siebie psychologicznie podobni” –zauważa Ignacy Krasicki.
Pickera z Newlinem połączyła książka o Janie XXIII wydana dwukrotnie w języku niemieckim i raz we włoskim. W wydaniu niemieckim na wewnętrznej stronie okładki znalazła się adnotacja, w której Picker dziękuje za pomoc przy pisaniu tej książki bibliotekarzowi watykańskiemu Giuseppe hrabiemu Newlinowi. Dzięki uprzejmości ks. Hieronima Fokcińskiego, jezuity z Rzymu, ustaliłem, że Newlin nie był zatrudniony na stanowisku bibliotekarza.
„Co najwyżej mogły mu być okresowo zlecane doraźne prace… Była to forma pomocy dla osób w trudnej sytuacji życiowej” – napisał w odpowiedzi na moje pytania ks. Hieronim Fokciński.
Newlin był niezwykle czynny w biurze prasowym Soboru Watykańskiego, jako oficjalnie zarejestrowany korespondent, stąd jego częste kontakty z Ignacym Krasickim. W biurze tym spotykali się zarówno dziennikarze polscy z PRL, jak i z emigracji. Wszyscy mieli efektowne legitymacje fioletowe z herbem Watykanu, czym Newlin szczególnie się szczycił.
Rzym w okresie soborowym był terenem wzmożonego zainteresowania służb specjalnych państw socjalistycznych. Pobyt tam Ignacego Krasickiego, którego raporty nie zachowały się w IPN, był również pośrednio z tym związany. W ówczesnej sekcji niemieckiej radia watykańskiego oraz w sekretariacie kurii pracował w charakterze tłumacza Gottfried Kusen. Kręcił się już przed wojną w Rzymie, jako agent Abwehry, mocno powiązany z miejscowym środowiskiem dzięki małżeństwu z włoską arystokratką. Zniknął z końcem wojny, by znów powrócić do Watykanu po wyjściu z alianckiego obozu. Był człowiekiem dużej wiedzy, o rozległych stosunkach politycznych i towarzyskich w Watykanie. Krasicki znał go z racji kontaktów dziennikarskich. Gottfried Kusen był naturalnie człowiekiem z „wyższej półki” niż Newlin, jeśli chodzi o dostęp do pierwszorzędnych źródeł informacji w Watykanie. Używano go nawet do nieoficjalnych misji watykańskich na terenie NRD. Dziś z badań węgierskiego Historycznego Archiwum Państwowych Służb Bezpieczeństwa, wiadomo, że Kusen był nie tylko agentem włoskim i angielskim, ale również w okresie Soboru Watykańskiego współpracownikiem węgierskiej służby bezpieczeństwa…
W 1965 r., w połowie obradującego już dwa lata Soboru, Newlin oświadczył Krasickiemu, że musi wyjechać z Rzymu z powodów rodzinnych. Po jakimś czasie przysłał adres pocztowy, o którym należy informować osoby nim zainteresowane. Miejscem kontaktowym był …Damaszek. Jedynym człowiekiem, który głośno dopytywał się o Newlina, nachodząc nieustannie Krasickiego był Henry Picker. „Nie zadowoliły go moje informacje – wspomina Krasicki – za jakiś czas doszedł do tego, że Newlin podaje swój adres w Damaszku, ale w rzeczywistości przebywa w jakimś innym kraju arabskim. Nigdy już nie spotkałem Pickera, a wkrótce nadszedł list z Casablanki od Newlina, w którym podawał, że dobrze mu się powodzi. Nawet załączył zdjęcie w ludowym stroju marokańskim. Miał mu pomóc ktoś z dworu króla Hasana II. Zastanawiam się czy nie była to jednak Wanda hr. Sierakowska (10), posiadająca własne gospodarstwo rolne w Maroku, którą wcześniej często wspominał”.
Ignacy Krasicki ma swoją interpretację powodów nagłego opuszczenia Rzymu przez Newlina. „Cieszył się on zaufaniem pewnego arcybiskupa i kardynała sprawującego wysoki urząd administracyjny w Watykanie. Miał doskonałe kontakty wśród dostojników kościelnych. Wynikało to z jego pobożności i umiejętności poruszania się w tych kręgach. Był utytułowany, co robiło na Włochach wrażenie, ale jednocześnie znał swoje miejsce. Otrzymywał często różne zlecenia, co było naturalne w tamtych czasach przy braku instytucji przetargu. Miał pośredniczyć w zakupie bardzo luksusowych mebli dla potrzeb jednej z kongregacji watykańskich. Skierował je jednak do komisu meblowego, gdzie przedstawił się jako ich właściciel. Wyszło to na jaw i groziła mu sprawa karna, co zdecydowało o ucieczce tam, dokąd nie sięgał włoski wymiar sprawiedliwości.
Inną niewyjaśnioną sprawą był jakiś poważny konflikt z Pickerem, jaki nastąpił już po ukazaniu się książki o papieżu. Śladu tego można doszukać się we włoskiej edycji książki Pickera, gdzie już podziękowanie dedykowane Newlinowi zostało usunięte.
Newlin jednak nie zapomniał o swoim „kuzynie” Krasickim. „Po dwóch latach milczenia, tuż przed moim powrotem do kraju z watykańskiej placówki – wspomina Krasicki – dostałem od niego krótki list z Szwajcarii. Kiedy jesienią 1967 r., wracałem wraz z rodziną do Polski, zaprosił mnie do odwiedzenia go w Kriens [nieopodal Lucerny]”.
I rzeczywiście, na 10 dniowym zaproszeniu poświadczonym przez (szwajcarską policję w Lucernie, zapraszający swego „krewnego Krasickiego” figuruje doktor prawa Józef Newlin.
„Spędziliśmy u niego kilka dni – wspomina Krasicki – Newlin mieszkał wraz z rodziną w tym niemieckojęzycznym kantonie w ciasnym mieszkaniu, więc zatrzymaliśmy się w gospodzie. NieZaproszenie dla Ignacego Krasickiego wystawione przez Józefa Newlina powodziło mu się najlepiej: żona pracowała w fabryce konserw, a on sam nie mogąc znaleźć pracy w swoim kantonie, z trudem najpierw zatrudnił się w katolickim wydawnictwie Editions Saint Augustin w San Maurice, a później w pewnej genewskiej agencji prasowej z językiem francuskim. Wydawało się to dziwne, gdyż nie posługiwał się dobrze tym językiem. Nie miał w ogóle talentów do języków, w czasach rzymskich nauczył się tylko biegle włoskiego, nawet niemieckim władał fatalnie, co dawało się zauważyć podczas rozmów z Pickerem”.
Józef Newlin w Szwajcarii.
Tylko Krasicki jest w stanie zrelacjonować, jak wyglądała sprawa osiedlenia się rodziny Newlina w Szwajcarii. – „W czasie Soboru Watykańskiego Newlin był kimś w rodzaju społecznego sekretarza biskupa Lugano Angelo Jelmini we włoskojęzycznym szwajcarskim kantonie Ticino i oddał mu pewne usługi. Kiedy znalazł się w Maroku, nawiązał z biskupem kontakt. Biskup pomógł mu osiedlić się w Szwajcarii, gwarantując wobec władz szwajcarskich, że ten jest przyzwoitym człowiekiem. Taką zgodę dzięki radzie starszych rodzin kantonu, która rekomendowała władzom federalnym, że przyjęła go do swego grona. Z dumą machał mi przed nosem swoim szwajcarskim paszportem”.
Nie wiadomo czy ta barwna opowieść czy też paszport uchodźcy bądź inna książeczka policyjna o szwajcarskich barwach narodowych mogła zmylić do tego stopnia Krasickiego, że uwierzył w dokument Newlina. W rzeczywistości ten człowiek do końca życia nie otrzymał tego obywatelstwa, a jego małżonka dostała je dopiero po prawie 20 latach. Syn zapamiętał jedynie, że pomoc w uzyskaniu prawa pobytu w Szwajcarii rodzina uzyskała dzięki Fundacji Dr Alberta Schweitzera.
Śmierć Newlina nastąpiła w niejasnych okolicznościach. Zmarł w Genewie w sierpniu 1971 r. W pół roku po jego śmierci Jadwiga Newlin odwiedziła Warszawę wraz z synem i opowiedziała Krasickiemu, że stało się to nagle podczas samotnego dyżuru, kiedy jej mąż pracował w charakterze nocnego portiera w podrzędnym hotelu.
„Było to o tyle zastanawiające – zauważa Krasicki – że ten starszy człowiek, który chorował ciężko na serce znalazł zatrudnienie, jakie nigdy nie odpowiadało jego umiejętnościom zarobkowania”.
Pogrzeb odbył się w Carouge koło Genewy, skąd po 20 latach, jak poinformował mnie syn zmarłego, ekshumowano trumnę ze szczątkami do Pregassona koło Lugano.
Dla Ignacego Krasickiego temat Newlina nie skończył się wraz z odwiedzinami jego rodziny i pamiątkową fotografią genewskiego grobu. „W kilka lat później” – wspomina, „przyleciałem na jakąś konferencję do Berna. Była niedziela, więc poszedłem do pobliskiej dworcowej restauracji i zamówiłem piwo przed posiłkiem. Nagle przy następnym stoliku zobaczyłem człowieka w towarzystwie jakiegoś blondyna. Był on łudząco podobny do Newlina. Wstałem szybko, i to był mój błąd, bo tamten mnie zobaczył. Wtedy ta dwójka szybko oddaliła się w popłochu. Miałem wtedy dobry wzrok i gotów jestem przysiąc, że to był Newlin. Trudno mi do dziś uwierzyć w jego oficjalną śmierć, a taki inscenizowany pogrzeb byłby jak najbardziej w jego stylu”.
Natomiast swoją śmierć niewątpliwie upozorowała w październiku 1992 r. pierworodna córka Newlina, Ewelina Dunin-Borkowska. Jej fikcyjny nekrolog ukazał się w warszawskiej prasie. W rzeczywistości ta bohaterka gazetowych reportaży w stylu Realny świat podwójnych tożsamości uciekła za granicę z powodu wielomilionowych długów. Odziedziczyła po swoim ojcu skłonność do konfabulacji. Była w latach 60. współpracowniczką peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa i często opowiadała o nim swoim mocodawcom. Według zachowanych w Instytucie Pamięci Narodowej informacji SB, ojciec Eweliny był przed wojną właścicielem wielkich majątków ziemskich, człowiekiem ze wszechmiar wykształconym, absolwentem wielu fakultetów… Z racji współpracy z okupantem Niemcy zaproponowali mu wyjazd za granicę wraz z rodziną, przeznaczając do tego celu specjalny samochód. Na wyjazd nie zgodziła się matka Eweliny, więc opuścił Polskę sam. Później miał zmienić nazwisko i osiedlił się w San Marino, gdzie miał własny zamek…
Co ciekawe, Ewelina nie ujawniła ówczesnego nazwiska ojca, którego uważała, według zapisków SB, za zaginionego. Stwierdziła tylko, że jest to nazwisko greckie po matce, która była spokrewniona z obecną angielską rodziną królewską w osobie ks. Filipa, do którego jej ojciec często jeździł… Oficerowie SB nie bardzo wierzyli barwnym opowieściom swojej współpracowniczki i nie wykazywali zainteresowania jej ojcem. Przynajmniej nie wynika to z dotychczas odnalezionych dokumentów.
Mitomani stanowią gatunek ludzi, którzy nie tylko tworzą legendy, ale potrafią przekonać innych o ich prawdziwości. Zdaniem dr Cezarego Domańskiego z Zakładu Psychologii Ogólnej Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej – „z punktu widzenia psychopatologii „mitomania”, określana też mianem „zespołu Delbrücka”, jest zaburzeniem osobowości. Jego osiowym objawem jest patologiczna skłonność do kłamstwa, mającym na celu podwyższenie samooceny, oparta na opowiadaniu nieprawdziwych historii o swoim życiu, zasługach i osiągnięciach”.
Nie ulega wątpliwości, że wyraźny „rys mitomaniacki” charakteryzował zarówno Mieczysława Dunin-Borkowskiego, jak i jego córkę Ewelinę Dunin-Borkowską.
Całej tej historii związanej z Mieczysławem Dunin-Borkowskim nieustannie towarzyszą osoby o zdublowanych tożsamościach, związane agenturalnie z rozmaitymi służbami. To była specyfika środowiska, w którym powojenny Józef Newlin przebywał. Sam też zmieniał swój życiorys w zależności od doraźnych potrzeb, a czasem dostosowywał go do oczekiwań aktualnego rozmówcy. Nie był człowiekiem dużego formatu, często grał większą rolę niż dyktowało mu życie. Zaplątany w wydarzenia dziejowe usiłował wygrać coś dla siebie i zwyczajnie przetrwać. Nie uważał się za hitlerowskiego kolaboranta, usprawiedliwiał swoje postępowanie specyfiką czasu wojny i antykomunizmem. Później związał się z Kościołem i ze skrajną prawicą. W tych środowiskach umiał zarabiać pieniądze, które z trudem starczały na utrzymanie rodziny. Tylko czasem jego pełna fantazji natura ponosiła go zbyt mocno, więc do dziś trudno jednoznacznie stwierdzić, co w jego życiu było prawdą, a co fikcją.
Bibliografia:
Akta operacyjne Eweliny-Dunin Borkowskiej – Instytut Pamięci Narodowej BU 02082/386.
Protokoły przesłuchań Mieczysława Dunin-Borkowskiego i Jana Maleszewskiego przez II Oddział 2. Korpusu Polskiego we Włoszech w czerwcu 1945 r. – Instytut Polski i Muzeum Gen. Sikorskiego w Londynie, kol. 16/21 i 16/17.
Borkowski-Dunin Sławomir, Duninowie-Borkowscy. Materiały do monografii rodziny, 1941-1944 – Gabinet Genealogiczno-Heraldyczny Zamku Królewskiego w Warszawie.
Habielski Rafał, „Tu mówi Wanda”. Epizod wojny psychologicznej – „Kraków”, nr 3 (15): 1987, s. 18-19.
Habielski Rafał (oprac.), Radiostacja „Wanda”. Relacja Władysława Kaweckiego – „Dzieje Najnowsze” R. 21: 1989, z. 1, s. 167-225.
Lewandowska Stanisława, Prasa polskiej emigracji wojennej 1939-1945, Warszawa 1993, s. 230-240.
Łoza Stanisław, Czy wiesz kto to jest? Uzupełnienia i sprostowania. Warszawa 1939, s. 24.
Fotografie pochodzą ze zbiorów Instytutu Polskiego i Muzeum Gen. Sikorskiego w Londynie, od Ignacego Krasickiego z Warszawy oraz z Archiwum Autora.
Tekst ukazał się pierwotnie w: Przeszłość i Pamięć. Biuletyn Rady Ochrony Pamięci, Walk i Męczeństwa, nr 38: styczeń – grudzień 2011, s. 277-287.
Przypisy
1 Szczepan Wesoły (ur. 1926), arcybiskup ad personam, wyświęcony w 1956 r. w Rzymie, gdzie stale rezyduje. Długoletni delegat prymasa Polski i koordynator duszpasterstwa emigracyjnego.
2 Ignacy hr. Krasicki (ur. 1928), zwany „czerwonym hrabią”, dr prawa, dziennikarz, publicysta, m.in. korespondent Agencji Robotniczej i Polskiego Radia w Paryżu 1959-1960 oraz w Rzymie i Watykanie 1961-1967, korespondent Trybuny Ludu w Algierii, Maroku, Tunezji i Portugalii 1975-1979, komentator zagraniczny Trybuny Ludu 1980-1989, członek PZPR 1950-1990 oraz kontakt operacyjny I Wydziału (wywiad) Ministerstwa Spraw Wewnętrznych 1960-1982. Mieszka w Warszawie.
3 Piotr hr. Dunin-Borkowski (1890-1949), syn Jerzego, autora Almanachu błękitnego, ziemianin, polityk konserwatywny, wojewoda lwowski i poznański, związany ideowo z pismem „Bunt Młodych” (por. Rafał Habielski, Jerzy Jaruzelski, Zamiary. Przestrogi. Nadzieje. Bunt Młodych Polityka 1931-1939, Lublin 2008). Po wojnie w służbie konsularnej Polski Ludowej w Rzymie.
4 Jan Godziemba-Maleszewski (1900-1977), pseudo-hrabia, literat związany z Ilustrowanym Kurierem Codziennym, pozostawił chaotyczne i grafomańskie pamiętniki w zbiorach „Ossolineum”, po powrocie z emigracji pracował do emerytury jako kustosz w Bibliotece Narodowej w Warszawie. Był przedmiotem zainteresowania Służby Bezpieczeństwa w charakterze figuranta.
5 „Wanda” – polskojęzyczna stacja radiowa utworzona z inicjatywy samego Adolfa Hitlera w lutym 1944 r., jako rozgłośnia na froncie włoskim obok amerykańskiej, angielskiej, francuskiej i hinduskiej. Działała w ramach operacji „Gwiazda Południa” dowodzonej przez Günthera d’Alquena, dziennikarza, redaktora pisma SS „Das Schwarze Korps” i dowódcy SS-Kriegsberichtestandarte „Kurt Eggers”. Nadawała w języku polskim od 3 marca 1944 r. do 23 kwietnia 1945 r. Jej sygnałem były pierwsze takty „I Brygady”. Niemieckimi kierownikami tej rozgłośni byli: Wilhelm Zarske, redaktor „Krakauer Zeitung” i referent prasowy przy rządzie Generalnego Gubernatorstwa, a następnie Hans Marek, sprawozdawca wojenny SS z frontu włoskiego. Wśród polskich pracowników najważniejszą postacią był Władysław Kawecki (1898-1972), dziennikarz, przedwojenny agent „dwójki”, podczas okupacji niemieckiej współpracownik prasy gadzinowej, redaktor „Wandy” do jesieni 1944 r., więzień hitlerowski, powojenny świadek w sprawie Katynia, agent amerykańskich i zachodnioniemieckich służb gen. Reinharda Gehlena oraz czynny informator peerelowskich służb specjalnych (por. Tadeusz Wolsza, Aparat bezpieczeństwa wobec polskich dziennikarzy wizytujących w 1943 r. miejsce sowieckiej zbrodni w Katyniu. Przypadek Władysława Kaweckiego [w:] Dziennikarze władzy, władza dziennikarzom, Warszawa 2010, s. 384-393).
„Wanda”, czyli głos stacji należał do spikerki Marii Kałamackiej. W audycjach wykorzystywano ponadto kilku wziętych do niewoli żołnierzy 2. Korpusu Polskiego oraz „kościuszkowców” „zaginionych” podczas bitwy pod Lenino. Okres działalność rozgłośni można podzielić na dwa etapy, z których pierwszy wyznaczał zdobycie przez aliantów Monte Cassino i był połączony z czynną akcją ulotkową, zmierzającą do spowodowania dezercji w szeregach oddziałów polskich zdobywających klasztorne wzgórze. Audycje tej rozgłośni spowodowały pewną konsternację w dowództwie 2. Korpusu Polskiego – stacja była masowo słuchana przez Polaków na froncie włoskim ze względu na bogatą oprawę muzyczną. Natomiast jej efekty propagandowe okazały się zerowe. Pośrednio spowodowała nawet napływ do 2. Korpusu dezerterujących żołnierzy niemieckich pochodzących ze Śląska i Pomorza. Przymusowo wcieleni do Wehrmachtu dowiadywali się z audycji „Wandy” o istnieniu 2. Korpusu Polskiego. W drugim etapie działalności, zwłaszcza po zdobyciu Rzymu przez aliantów, rozgłośnia wraz z frontem często zmieniała swe miejsce nadawania i ograniczała czas audycji. Wtedy paradoksalnie stała się dla Polaków na froncie włoskim poważnym źródłem informacji o bieżącej sytuacji politycznej w obliczu postanowień teherańsko-jałtańskich i cenzurowania wiadomości przez władze alianckie. Polscy pracownicy tej rozgłośni byli po wojnie zatrzymani przez władze alianckie, choć w większości sami dobrowolnie się zgłosili. Surowe wyroki zapadły jedynie wobec dwóch byłych żołnierzy 2. Korpusu. Reszta została skazana i amnestiowana lub osadzona przejściowo w obozach internowanych dla osób kolaborujących z Niemcami.
6 Włodzimierz Sznarbachowski (1913-2003), poeta, działacz przedwojennego Obozu Narodowo Radykalnego – „Falangi” Bolesława Piaseckiego, w czasie okupacji w Rzymie, po wojnie działacz Polskiej Partii Socjalistycznej i pracownik Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa 1952-1990.
7 Kazimierz Zamorski (1914-2000), dziennikarz, publicysta, pracownik Biura Studiów 2. Korpusu, sowietolog i szef polskiej sekcji Wydziału Studiów i Analiz Radia Wolna Europa.
8 Merkuriusz Polski Ordynaryjny – prawicowy tygodnik, wydawany w Warszawie w latach 1933-1939 m.in. przez Juliana Babińskiego, Juliusza Brauna i Władysława Zambrzyckiego. posiadający dobre kontakty z wywiadem wojskowym.
9 Henry Picker (1912-1988), prawnik, urzędnik sądowy i członek NSDAP. Od r. 1942 w Głównej Kwaterze Hitlera. Po wojnie uniknął represji, choć jego archiwum, które zdołał ocalić, było przedmiotem zainteresowania aliantów. Dzieła jego nie były publikowane w Polsce.
10 Wanda hr. Sierakowska (1920-1981), córka polskich ziemian z Waplewa koło Sztumu na niemieckim Pomorzu, zamordowanych okrutnie przez Gestapo w październiku 1939 r.
— — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — —