Legitymacje szlacheckie w Królestwie Polskim

Jak się legitymowano ze szlachectwa przed b. Heroldią Królestwa Polskiego.

Najwyżej zatwierdzone w roku 1836 prawo o szlachectwie i o sposobach jego wywodzenia, ustanawiające Heroldię, jako specjalny urząd, mający z całą skrupulatnością i surowością formalistyczną badać przedstawione dowody, a co gorzej, ustanawiające termin prekluzyjny, po upływie którego szlachta niewylegitymowana musiała tracić prawa i przywileje stanu szlacheckiego, niemałe podówczas w imperium rosyjskim, wywołało wśród szlachty Królestwa Polskiego popłoch wielki. Mało było rodzin, posiadających papiery i dokumenty w porządku; co najwyżej jakaś część rodzin, świeżo lub też niedawno, za panowania Stanisława Augusta, nobilitowanych, tudzież szczupła liczba rodów magnackich, posiadających bogate archiwa domowe, mogła od razu wymaganiom prawa rodowego zadośćuczynić. Pozostała zaś cała masa szlachecka stanęła przed trudnościami, niemożliwymi, zda się, do pokonania. Bo i jakże? Dotychczas każdemu prawemu szlachcicowi wystarczało zupełnie, gdy najbliżsi sąsiedzi jego i znajomi wiedzieli o pochodzeniu jego szlacheckim. Epoka demokratyczna, zapoczątkowana przez Sejm Wielki, powstanie Kościuszki, legiony, a podsycana następnie ideami równości i braterstwa, wciąż płynącymi z Francji, wywarła też wpływ niemały na zobojętnienie ogółu w kwestiach odrębności stanowych. Okres lat 1790-1831, a więc przeszło czterdziestoletni, wychował całe pokolenia, które okiem obojętnym patrzyły na swą przeszłość szlachecką, a nawet w wielu razach zatraciły poczucie wszelkich tradycji, z przeszłością swą związanych. Mało kto wiedział dokładnie o przodkach swych najbliższych, o klejnocie rodowym, o tern, gdzie można by, w razie potrzeby, szukać dowodów pochodzenia, o właściwym gnieździe rodzinnym. Gdy dodamy do tego jeszcze – z jednej strony fakt smutny zupełnego zniszczenia wskutek wojen i pożarów wielkiej liczby archiwów, zwłaszcza kościelnych, z drugiej zaś – dziwną jakąś lekkomyślność i nie zdawanie sobie, sprawy ze znaczenia takich aktów stanu cywilnego, jak metryki, akty ślubu itd. (i obecnie można zauważyć to samo!), wskutek czego akty te sporządzane były często bardzo niedbale, z przeinaczaniem imion i nazwisk, z opuszczaniem szczegółów bardzo nawet ważnych, z licznymi błędami w pisaniu, pomyłkami w datach itp. (w niektórych pa rafiach ksiąg stanu cywilnego w epoce rozbiorowej wcale nawet nie prowadzono), łacno zdamy sobie sprawę z tego położenia rozpaczliwego, w jakiem znalazła się szlachta Królestwa Polskiego, której nagle kazano legitymować się od przodków, posiadających ongi urzędy, przedstawiać na to dowody archiwalne, wreszcie wywodzić cale łańcuchy filiacyjne, oparte na danych niezbitych i poddawanych nadzwyczaj surowej w swej formalistyce krytyce. Trudności te potęgowała jeszcze sama Heroldia, złożona nie, jakby być powinno, ze specjalistów-heraldyków, a z biuralistów, ludzi wprawdzie bardzo sumiennych i skrupulatnych wykonawców prawa, lecz niemających żadnego pojęcia ani o heraldyce polskiej, ani o genealogii rodów szlacheckich. Urzędnicy ci żadnej informacji udzielić naturalnie nie byli w stanie, natomiast, rozpatrując dowody legitymującego się interesanta, czepiali się najdrobniejszych nawet szczegółów, czysto formalnych, niebywale utrudniając tern możność samej legitymacji. Cóż miała robić legitymująca się szlachta? Z początku robiła podania (stale prawie odrzucane), szukała chaotycznie dowodów, zasypywała wszystkie urzędy i samą Heroldię lawiną korespondencji, próśb, przedłożeń, aż w końcu zaczęła radzić sobie w inny sposób – taki, który zadowalał jedynie formalistów Heroldii, ale który stał się zarazem urągowiskiem wszelkim prawidłom heraldycznym oraz prawdzie historycznej. Zaczęto szukać sobie przodków zupełnie obcych, posiadających jeno nazwiska podobne w brzmieniu, podawano zupełnie inne herby, nadużywano wszelkimi sposobami powagi Niesieckiego (uznanego przez Heroldię jako źródło), zaczęto wreszcie udawać się o pomoc do specjalistów, fałszujących po prostu dokumenty. Tych ostatnich namnożyła się z czasem liczba duża, operująca zupełnie bezkarnie i korzystająca bezgranicznie z nieświadomości i braku fachowej kompetencji członków Heroldii. Wprawdzie sumienni ci urzędnicy mieli czasem poważne nawet wątpliwości, które próbowali rozstrzygnąć w ten lub inny sposób. Przykładowo kiedy legitymująca się drobna szlachta z Ożar w ziemi łomżyńskiej podała jako swego protoplastę Jerzego Ożarowskiego, oboźnego koronnego, Heroldia zwróciła się poufnie do generała Adama Ożarowskiego, rodzonego wnuka rzeczonego oboźnego z prośbą o informacje, czy szlachta rzeczona jest mu pokrewną w tak bliskim stopniu (Sprawa Ożarowskich w Archiwum Heroldii Petersburskiej). Po uzyskaniu odpowiedzi zaprzeczającej – petentom-naturalnie odmówiono. Nie zniechęcili się oni tern bynajmniej i już w niespełna pół roku po tym fakcie wystąpili z nowym podaniem, w którym wskazywali na innego zupełnie przodka, nadmieniając z całą otwartością, iż podanie poprzednie zostało wniesione bez ich wiedzy przez „uproszonego przyjaciela”, który nie znając dokładnie ich stosunków familijnych, dopuścił się „omyłki”. Ponieważ ten nowy przodek (notabene znów fikcyjny) nie obudził tym razem tak dużych wątpliwości, jak to miało miejsce poprzednio, Heroldia petentom szlachectwo przyznała. Takich legitymacji z fikcyjnymi przodkami, herbami, z fałszowanymi ad hoc dokumentami było mnóstwo, co dla dzisiejszego badacza-heraldyka stanowi jedną z największych trudności przy określaniu rzeczywistego pochodzenia wielu rodzin i ich związków genealogicznych. Legitymacje przed b. Heroldia Kr. Polskiego wytwarzają taki chaos, taką gmatwaninę, zawierają w dużej ich części tyle fałszów, że korzystanie dziś z takiego np. spisu urzędowego szlachty wylegitymowanej w Królestwie Polskim lub też osławionego „Herbarza szlachty Królestwa Polskiego”, wydanego w 2 tomach przez niejakiego Pawliszczewa, dla studiów heraldycznych przedstawia poważne niebezpieczeństwo. Zwłaszcza fałszowanie dokumentów odbiera tym legitymacjom wszelką wartość. Od bywało się ono ciągle, bezczelnie i przeważnie z dobrym skutkiem, gdyż niekompetentni radcowie Heroldii poznać się na tym nie umieli. Rzadkie bardzo są takie wyjątki, kiedy sfałszowanie dokumentów zostało ujawnione, a i to przyznać należy, że ujawnienie takie powodowała zazwyczaj nie znajomość rzeczy urzędników Heroldii przeważnie ingerencja jakiego obcego zupełnie czynnika. Jeden z takich właśnie faktów odkrycia nadużycia podajemy w tym miejscu. Jest on zarazem najlepszą ilustracją tego, jak się sprawy legitymacyjne w Heroldii prowadziło i załatwiało.

Incydent cały czerpiemy z oryginalnych akt sprawy rodziny Śmigielskich, znajdujących się obecnie w Archiwum Heroldii Petersburskiej*. Przedstawia się on, jak następuje. W roku 1843 zwrócił się do Heroldii z prośbą o przyznanie mu szlachectwa z herbem Łodzia Walenty Śmigielski, podpułkownik b. wojsk polskich. Przy podaniu petent przedstawił: wypis z akt grodzkich poznańskich, udowadniający, że w roku 1757 niejaki Tadeusz Śmigielski był burgrabią kcyńskim, drugi wypis, wyjęty z tychże akt a opiewający, że Michał Śmigielski, syn Tadeusza, był w roku 1791 właścicielem wsi Strzemkowa w woj. inowrocławskim, wreszcie metrykę swego urodzenia z ojca Michała, wydaną przez parafię Inowrocławską. Dokumenty powyższe Heroldia uznała za dostateczne i na ich zasadzie szlachectwo dziedziczne Walentemu Śmigielskiemu w r. 1844 przyznała.

W trzy lata później zwróciła się do Heroldii niejaka Marianna z Wojnickich Arendtowa z prośbą, aby przyznano szlachectwo dziedziczne synowi jej, Maciejowi Śmigielskiemu, zrodzonemu z pierwszego jej małżeństwa ze zmarłym Maciejem Śmigielskim, synem Grzegorza, a wnukiem Tadeusza, burgrabiego kcyńskiego. Powołując się na to, że Heroldia swego czasu przyznała już szlachectwo Walentemu Śmigielskiemu, również wnukowi burgrabiego Tadeusza, petentka oprócz metryk syna i męża przedstawiła nadto metrykę ojca męża, Grzegorza, wydaną przez proboszcza parafii Dobrzejewice (w ziemi dobrzyńskiej), a zalegalizowaną przez konsystorz diecezjalny płocki, tej treści: (podajemy w odpisie dosłownym) „Villa Grembocin. Anno Domini 1760 die 6 Martii Ego Fr. Machajewski, Cur. Ciechocinensis, baptisavi infantem nomine Gregorium, filium Magnificorum Thadaei Burgrabii Kcynensis et Catharinae Szmigielskich. Patrini fuere: Mgs. Thomas Paliszewski Pocillator et Anna Gnaslapp (sic.)”. Radca Heroldii Dobrowolski, któremu dano sprawę do rozpatrzenia i zreferowania, nic w niej podejrzanego nie znalazł – przeciwnie, zachwycony dokładnością szczegółów filiacyjnych, w referacie swym pisał: …wnoszę, że gdy procedencję niewątpliwymi dowodami cechę prawości mającymi interesant wywiódł, przyznać mu szlachectwo od r. 1757, zwłaszcza, gdy udowodnił swe pochodzenie szlacheckie od protoplasty Tadeusza gruntowniej, jak już wylegitymowany Walenty.
Zdanie radcy Dobrowolskiego podzieliło następnie całe gremium członków Heroldii, które na posiedzeniu w dniu 10. listopada roku 1850 odbytem, Macieja Śmigielskiego w poczet szlachty dziedzicznej zapisać i dyplom wydać mu poleciła.

W dwa lata po fakcie powyższym dwaj nowi petenci zakołatali do Heroldii. Byli to bracia rodzeni owego wylegitymowanego już Macieja, Antoni-Michał i Ludwik- Antoni, którzy przez patrona Józefa Karpińskiego, powołując się na sprawę brata Macieja, prosili o przyznanie im szlachectwa. Zdawało się, że żądaniu temu nic na przeszkodzie nie stanie. Tymczasem zaszły okoliczności, które całą sprawę w odmiennym zupełnie świetle przedstawiły. Mianowicie, podczas rozpatrywania podania owych dwóch braci Śmigielskich wpłynęło zawiadomienie od Deputacji Szlacheckiej Guberni Augustowskiej o tern, że niejaki Wincenty Rawita-Dąbrowski zaskarżył przed tąż Deputacją starania Śmigielskich w wyjednaniu sobie szlachectwa. W skardze swej (załączonej przy zawiadomieniu Deputacji w oryginale) Dąbrowski pisał: „jest jeden Kandydat szczególniejszej kwalifikacji w pretensji do. szlachectwa -jest to sekretarz biura naczelnika pow. łomżyńskiego, niejaki Szmigielski Ludwik, który niewiadomo dla jakiego powodu i przyczyny z nazwiska ojca swego Macieja Szmigielskiego wyrzuca literę „z” i nazywa się fałszywie Śmigielskim. Wszakże każdy uczciwie myślący człowiek, a tym bardziej urzędnik-szlachcic powinien mieć nazwisko stałe, pewne, niepodejrzane, a nade wszystko familijne”.
Referujący podówczas sprawę braci Śmigielskich zacny radca Rostworowski nie bardzo wziął na razie do serca to oburzenie Dąbrowskiego. Widać to przynajmniej z adnotacji jego na skardze, kiedy pisał, że „denuncjacja Dąbrowskiego, zasadzająca się na małej różnicy w pisowni nazwiska, na żadną uwagę nie zasługuje”. Gdy jednakże uparty delator wystąpił z nową skargą, tym razem już wprost do Heroldii, pisząc „że legitymacja wylegitymowanego już Macieja Śmigielskiego, na którą powołują się bracia tegoż, jest nierzetelna” i „że sprawę zmiany nazwiska familijnego Szmigielski na Śmigielski należałoby wyświetlić, sprawę całą sprostować i winnych ukarać”, w umyśle radcy Rostworowskiego powstały niejakie wątpliwości, którym dał wyraz w końcowym ustępie referatu swego, zalecającego bądź co bądź przyznanie szlachectwa petentom. „Gdyby wszakże, pisał zacny radca, Heroldia z denuncjacji Dąbrowskiego chciała zrobić jaki użytek, wtedy wnoszę, aby sprawdzić metrykę Grzegorza z roku 1760 dla przekonania, czy jest on tam wymieniony, jako syn Tadeusza, burgrabiego kcyńskiego”…
Te wątpliwości radcy udzieliły się i Heroldii, która postanowiła zwrócić się do sędziego pokoju powiatu lipnowskiego, Gustawa Zielińskiego, z prośbą, aby zechciał obejrzeć księgę urodzeń parafii Dobrzejewickiej oraz sprawdzić, czy przedstawiony swego czasu wypis metryki Grzegorza Śmigielskiego jest zgodny z oryginałem aktu urodzenia tegoż. Energiczny autor „Kirgiza” spełnił polecenie Heroldii w sposób zaszczyt przynoszący jego spostrzegawczości, a odpowiedź, zakomunikowana przezeń po dwóch niespełna tygodniach (pośpiech niepraktykowany w urzędach tej epoki) wprawiła całe gremium radców Heroldii wprost w osłupienie. „Po obejrzeniu książki Urodzin, pisał w swym raporcie Zieliński, ustanowiłem, że metryka Śmigielskiego jest sporządzona na kartce wszytej do książki w czasie znacznie późniejszym, sądząc z koloru pisma i papieru. Gdy nadto dodać do tego, że wieś Grembocin, położona w Prusach Zachodnich nigdy do parafii Dobrzejewickiej nie należała, że żadnego Paliszewskiego (rodzina ruska) cześnika nigdy w ziemi dobrzyńskiej nie było, że wreszcie nazwisko matki chrzestnej nowonarodzonego – Gnaslapp (zamiast Glasenapp) napisane jest z oczywistą ignorancją, wnoszę, że sam akt urodzenia sporządzony jest przynajmniej o sto lat później, przy tym nieumiejętnie i na wiarygodność nie zasługuje”.

Taką to lekcję heraldyki i genealogii dał dzielny sędzia pokoju instytucji do rzeczy tych specjalnie powołanej! Nie chciano wierzyć z początku doniesieniu Zielińskiego, zażądano przez Komisję do spraw duchownych samej książki i po długich wreszcie debatach ustalono sfałszowanie metryki. Naturalnie przez Komisję Sprawiedliwości oddano sprawę na drogę karną. Przed forum sądu kryminalnego pozwani zostali: Ks. Machajewski (! ?) (który jakoby miał chrzcić w roku 1760 Grzegorza), Maria z Wojnickich l-o voto Szmigielska, 2-o voto Arendtowa, bracia: Maciej (wylegitymowany już), Antoni i Ludwik Szmigielscy i patron Józef Karpiński. Na sądzie stanęli tylko trzej ostatni. Macieja Szmigielskiego odszukać się nie dało, ks. zaś Machajewski (zapewne postać fikcyjna, a przy tym wezwana do sądu po stu latach!!) i matka Szmigielskich nie mogli zjawić się, jako już zmarli. Po gorącej obronie Antoni i Ludwik Szmigielscy i patron Karpiński zostali przez sąd zwolnieni z podejrzenia o udział w sfałszowaniu aktu, co do reszty podsądnych sprawa została umorzona, akt zaś sam uznany został jako sfałszowany. Wyrok ten, zapadły w dniu „. listopada 1861 roku zakomunikowany został Heroldii dla postąpienia ze sprawą Szmigielskich według uznania. Prosta rzecz, że nie załatwione jeszcze podanie Antoniego i Ludwika bezzwłocznie odrzucono. Gorzej było z wylegitymowanym już Maciejem – nie wiedziano po prostu, jak tu sobie radzić i postąpić. Nareszcie po długich namysłach i debatach postanowiono dopiero w roku 1866-ym (a więc po 16 latach) legitymację jego uznać za niebyłą i wydany już dyplom za wszelką cenę odebrać. Dyplom jakimś cudem odebrano, gdyż skasowany znajduje się przy sprawie, atoli osoby Macieja nie można już było wykreślić z ogłoszonego drukiem urzędowego Spisu szlachty Królestwa Polskiego. To też figuruje on w nim na wieczną pamiątkę tego, jak to legitymowano się przed b. Heroldią Królestwa Polskiego.

Stanisław Dziadulewicz („Miesięcznik Heraldyczny” VII: 1914, s. 31-33, 77-79).

* Po skasowaniu b. Heroldii Kr. Polskiego, całe archiwum tej instytucji zostało przed dwudziestu z górą laty przewiezione do Petersburga i włączone do Archiwum Departamentu Heroldii „Cesarstwa Rosyjskiego.

Podobna sprawa dotyczyła Wawrzyńca Justyniana Wrzesińskiego z Olszewnicy, gm. Góra (Praga nr 386), któremu Heroldia Królestwa Polskiego cofnęła 30 III 1861 szlachectwo „jako niewłaściwie przyznane …” Wymieniony wywodził się fałszywie od Józefa, nobilitowanego w 1768 z herbem Różopiór. Protokoły posiedzeń Ogólnego Zebrania Warszawskich Departamentów Rządzącego Senatu(Posiedzenia CIV-CVII)
przedstawienie Heroldii w przedmiocie uchylenia decyzji jej z 12/ 24 XI 1838 r. przez b. Radę Stanu Królestwa 19 XI t.r. zatwierdzonej, a przyznającej szlachectwo Wawrzyńcowi Justynianowi Wrzesińskiemu, s. 237-246.