W 1895 roku przebywała z wizytą w Warszawie 18-letnia Charlotte E., urodzona w Rydze, ładna, zielonooka blondynka. Twierdziła, że jest baronówną, ale chyba nie było to zgodne z prawdą. Wychowywała się u ciotki, bo jej rodzice już nie żyli. W Warszawie na balu poznała polskiego studenta medycyny Tadeusza S., syna znanego lekarza.
Balowa noc zaowocowała miłością od pierwszego wejrzenia, romansem, a zaraz potem ciążą. Był to niesłychany skandal, ponieważ Tadeusz miał już obiecaną rękę pewnej polskiej szlachcianki i pod naciskiem rodziny nie zerwał zaręczyn. Charlottę, która obawiała się w stanie odmiennym i bez męża powrócić do rodzinnej Rygi, przyjęła u siebie pani Aleksandra, trzydziestoletnia ciotka mojej matki, zaprzyjaźniona zresztą z rodzicami Tadeusza. W 1896 roku w Szpitalu Ewangelicko-Augsburskim Charlotte urodziła syna, którego ochrzczono imionami Fryderyk Stefan. Ona sama zmarła w połogu. Pani Aleksandra przyrzekła umierającej, że weźmie i wychowa jej dziecko. Przyrzeczenia dotrzymała, a ponieważ sama nie miała dzieci, kochała Stefana jak swego własnego syna. Zginęła od bomby w czasie powstania warszawskiego w 1944 roku.
Podobnie jak jego naturalny ojciec, Stefan E. został lekarzem i w 1921 roku poślubił wnuczkę leśniczego z majątku Miłosław pod Wrześnią, należącego do hrabiego Mielżyńskiego. Hrabia Mielżyński był uczestnikiem powstania listopadowego, a w czasie powstania styczniowego siedział w więzieniu na Moabicie. Po śmierci hrabiego majątek odziedziczył jego bratanek, który następnie sprzedał go znanemu przedstawicielowi polskiej szlachty, Józefowi Kościelskiemu. W jego posiadaniu majątek pozostał do września 1939 roku. Po klęsce Polski Miłosław został przyłączony do Rzeszy, a dawnych właścicieli wywłaszczono. Część majątku otrzymał w ramach rekompensaty pewien bałtycki Niemiec z okolic Dyneburga nad Dźwiną, który na mocy układu Hitler-Stalin musiał opuścić swoje dobra na pograniczu łotewsko-litewskim. Był to czterdziestoletni Kurlandczyk, baron Eugen von E., z zawodu leśniczy i etnograf. Wychowywał się on wraz z dziećmi białoruskich chłopów żyjących na rodzinnym majątku. Jego praprababka Konstancja Mackiewicz i prababka Felicja Grotkowska pochodziły z żyjącej po sąsiedzku polsko-litewskiej szlachty, ponadto jego ród spokrewniony był z litewską linią hrabiów Komorowskich. Mówił dobrze po białorusku, trochę po polsku i wbrew oficjalnej wykładni rasowej miał polską kochankę. W Generalnej Guberni dostał posadę nadleśniczego w dystrykcie Siedlce. Nosił stosowny mundur z plecionką na epoletach, prawie jak major Wehrmachtu, tak że nawet niemieccy żołnierzy salutowali mu na ulicach.
Stefan E., tymczasem ojciec trzech córek, pewnego razu w lokalu w okupowanej Warszawie nieostrożnie opowiedział kawał o Hitlerze. Od sąsiedniego stolika wstał zaraz szpicel Gestapo, wylegitymował się i zaaresztował dowcipnisia. Przez przypadek jego żonie udało się skontaktować z urzędnikiem leśnym Eugenem von E. Ten obiecał pomoc i zaproponował, by do słynnej głównej siedziby Gestapo w Alei Szucha udała się z nim najstarsza córka aresztowanego, Stefania. Nie wiedział, że ta młoda dziewczyna działała aktywnie w Armii Krajowej. Ona natomiast nie wiedziała, jak zaklasyfikować jego mundur. Słysząc o jego rozlicznych podróżach zagranicznych przed wojną przypuszczała, że Eugen von E. jest oficerem niemieckiej Abwehry. Tak czy owak nie mogła pokazać się w jego towarzystwie na ulicach Warszawy. Poszli więc razem, ale zachowując stosowny odstęp. Ona, prawnuczka polskiego leśniczego z majątku w Miłosławiu i on, niemiecki urzędnik leśny, właściciel części tego samego majątku. Ona, działaczka polskiego podziemia, on, cywilny okupant w zielonym mundurze.
Początkowo nie mógł nic zdziałać, potem jednak dzięki stosunkom udało się mu załatwić zwolnienie ojca. Niestety, rok później Stefan E. został ponownie aresztowany i wysłany do obozu w Auschwitz, skąd w styczniu 1945 roku z marszem śmierci trafił do Dachau. Kilka tygodni po wyzwoleniu przez Amerykanów (29 kwietnia 1945 roku) zmarł na gruźlicę, podobnie jak niemal 2 tys. więźniów, którzy co prawda przeżyli wyzwolenie, ale byli tak wycieńczeni, że nie można im już było pomóc.
Jego córka jako łączniczka walczyła 63 dni latem 1944 roku w powstaniu warszawskim i została lekko ranna. Połowa składu jej plutonu im. por. „Rygla” zginęła, reszta odniosła rany. Po kapitulacji powstania poszła do niewoli. Wyzwolona przez wojska polsko-kanadyjskie powróciła po wojnie do Polski, skończyła studia, wyszła za mąż, urodziła dwie córki i przeniosła się do Stanów Zjednoczonych, gdzie została profesorem. Do dzisiaj żyją trzy córki, pięcioro wnucząt i dziewięcioro prawnucząt lekarza Stefana E. Są oni wszyscy potomkami nieszczęśliwej, młodzieńczej miłości polsko-niemieckiej u schyłku XIX wieku.
Kurlandczyk Eugen von E. zmarł w Bawarii w 1948 roku (też) na gruźlicę, bez potomstwa. O trzy lata przeżył Stefana E. Siostra Eugena Dagmar i jej mąż, Niemcy bałtyccy również objęci akcją „heim ins Reich”, zginęli w styczniu 1945 roku w czasie ucieczki przed Armią Czerwoną.
© Andrzej Niewiadomski (Berlin) – „Słowo” nr. 66: zima 2005.